W czym dwukrotność jest lepsza od trzykrotności?

Tytułowe pytanie dotyczy art. 79 ust. 1 pkt 3 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych, zgodnie z którym uprawniony, którego autorskie prawa majątkowe zostały naruszone, może żądać od osoby, która naruszyła te prawa m.in. naprawienia wyrządzonej szkody poprzez zapłatę sumy pieniężnej w wysokości odpowiadającej dwukrotności, a w przypadku gdy naruszenie jest zawinione – trzykrotności stosownego wynagrodzenia, które w chwili jego dochodzenia byłoby należne tytułem udzielenia przez uprawnionego zgody na korzystanie z utworu.

Ten krótki i z pozoru jasny przepis stał się przedmiotem licznych kontrowersji i aż dwóch wyroków Trybunału Konstytucyjnego.

O CO TYLE HAŁASU?

Można by zapytać – o co chodzi? Dlaczego przepis ten wzbudza takie emocje?

Z jednej strony, jak to zwykle bywa, jak nie wiadomo o co chodzi – to chodzi o pieniądze. Dodatkowo zrodziła się wątpliwość czy ustawodawca nie za bardzo ułatwił tej grupie podmiotów dochodzenia ich roszczeń.

Gdyby bowiem uprawniony, którego prawa autorskie zostały naruszone, dochodził naprawienia szkody na zasadach ogólnych, musiałby udowodnić szereg okoliczności, m.in. winę sprawcy i wysokość szkody (poniesione straty i utracone korzyści).

Tymczasem ustawodawca w art. 79 ust. 1 pkt 3 lit. b ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych sprawił uprawnionym z praw autorskich spory prezent – nie muszą oni wykazywać jaką ponieśli szkodę na skutek naruszenia ich praw, a w przypadku dochodzenia dwukrotności wynagrodzenia – nie wymaga się od nich wykazania winy sprawcy.

Nie ma co ukrywać – są to duże ułatwienia, których odpowiednika próżno szukać w przepisach dotyczących naruszenia innych praw.

Dodatkowo dochodzi aspekt ekonomiczny – dochodzone trzykrotności czy dwukrotności wynagrodzenia mogą być znacznymi kwotami. Przykładowo w sprawach, w których Trybunał Konstytucyjny wydał swoje wyroki bój toczył się odpowiednio o 36.940.853,16 zł i 11.295.803,47 zł oraz 1.298.326,50 zł.

Z pewnością są to kwoty działające na wyobraźnię.

Naturalnym było więc, że pojawiło się pytane, które kolokwialnie sformułować można następująco „Czy to jednak nie za duże uprzywilejowanie?”

WYROK TRYBUNAŁU KONSTYTUCYJNEGO NR 1

Na powyższe pytanie Trybunał Konstytucyjny odpowiedział twierdząco w wyroku z dnia 23 czerwca 2015 r., wydanym w sprawie prowadzonej pod sygnaturą SK 32/14.

W powyższym orzeczeniu Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że możliwość żądania trzykrotności wynagrodzenia (a więc chodzi o sytuację, gdy naruszenie praw autorskich było zawinione) jest niezgodna z art. 64 ust. 1 i 2 w związku z art. 31 ust. 3 w związku z art. 2 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej.

W dużym skrócie, Trybunał Konstytucyjny uzasadnił rozstrzygnięcie tym, iż chociaż „ingerencja w sferę praw majątkowych sprawcy deliktu, polegająca na możliwości uruchomienia przez podmiot uprawniony z tytułu autorskich praw majątkowych szczególnych środków ochrony, jest konieczna dla realizacji konstytucyjnie uzasadnionego celu ustawy”, to „Ingerując w stosunek zobowiązaniowy, powstały pomiędzy uprawnionym z tytułu autorskich praw majątkowych a sprawcą szkody, ustawodawca naruszył równowagę pomiędzy pozycją obu tych podmiotów i dopuścił się nieproporcjonalnej ingerencji w sferę praw majątkowych sprawcy szkody.

Trybunał podkreślił, iż uprawniony korzysta z silnej zinstytucjonalizowanej ochrony, dysponuje całym katalogiem roszczeń uruchamianych w związku z naruszeniem autorskich praw majątkowych, jak również ułatwieniami procesowymi (roszczenia informacyjne), a dodatkowo ustawodawca wyposażył go w instrument ochrony polegający na żądaniu zryczałtowanego odszkodowania, niewymagającego ustalania wysokości szkody, a wręcz całkowicie od niej oderwanego. Z drugiej strony, sprawca deliktu, któremu przypisuje się odpowiedzialność w oderwaniu od znanej z art. 361 k.c. zasady adekwatnego związku przyczynowego, nie dysponuje żadnymi efektywnymi instrumentami, umożliwiającymi mu obronę i zminimalizowanie ponoszonego uszczerbku majątkowego.

Niestety wyrok z 23 czerwca 2015 r. nie do końca ułatwił życie prawnikom, a wręcz je dodatkowo skomplikował, bo oto pojawiło się wiele wątpliwości i możliwości interpretacji wyroku.

Część sądów przyjmowała, że skoro nie trzykrotność, to w takim razie należy przyjąć dwukrotność wynagrodzenia, gdyż w tym zakresie przepis nie został zakwestionowany. Pojawiały się też stanowiska, że przecież dwukrotność jest tak samo niekonstytucyjna jak trzykrotność, a co za tym idzie jedynym słusznym wyborem jest jednokrotność.

WYROK TRYBUNAŁU KONSTYTUCYJNEGO NR 2

Wątpliwości w doktrynie i rozbieżności w orzecznictwie doprowadziły do tego, że po 5 latach Trybunał Konstytucyjny znowu musiał zmierzyć się z kontrowersyjnym przepisem – tym razem w odniesieniu do dwukrotności wynagrodzenia.

Mając na względzie argumenty przedstawione w pierwszym wyroku, wydawało się, że rozstrzygnięcie może być jedno.

O niezbadane są jednak wyroki Trybunału! Tym razem bowiem Trybunał uznał, że dwukrotność wynagrodzenia jest jednak „w porządku”. Dlaczego?

Trybunał Konstytucyjny w wyroku z dnia 5 listopada 2019 r. (spawa o sygn. akt P 14/19) wskazał, iż odszkodowanie ryczałtowe w wysokości jednokrotności wynagrodzenia byłoby nieadekwatne i w większości wypadków w oczywisty sposób odbiegałoby od zasady pełnej kompensacji szkody. Z drugiej strony nie musi tej zasady jednak realizować dwukrotność wynagrodzenia (na niekorzyść naruszyciela lub poszkodowanego). Jednakże rozwiązanie takie jest najbliższe zasadzie pełnej kompensacji jako odszkodowanie ryczałtowe. Wspomniany ewentualny naddatek w postaci drugiej kwoty wynagrodzenia usprawiedliwiony jest nie tylko interesem poszkodowanego, który może być chroniony skutecznie za pomocą roszczenia o odszkodowanie ryczałtowe, ale także realizacją funkcji prewencyjnej i wychowawczej, nie wyłączając funkcji represyjnej.

WIĘC W CZYM DWUKROTNOŚĆ JEST LEPSZA OD TRZYKROTNOŚCI?

Po lekturze uzasadnień obu wyroków, odpowiedź na powyższe pytanie jest tak samo trudna jak przed zapoznaniem się z motywami obu rozstrzygnięć.

Możliwość obrony

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Trybunał Konstytucyjny w wyroku z dnia 5 listopada 2019 r. nie wziął pod uwagę niektórych okoliczności, które były analizowane we wcześniejszym wyroku, m.in. tego iż w przypadku dochodzenia dwukrotności wynagrodzenia, tak samo jak przy trzykrotności, sprawca szkody nie ma w zasadzie żadnej możliwości obrony i doprowadzenia do miarkowania dochodzonego od niego odszkodowania.

Rekompensata dodatkowych kosztów

Trybunał wskazał przy tym, że to „dodatkowe” wynagrodzenie pokrywa koszty dochodzenia roszczeń i wykrycia sprawcy.

No tak, ale w przypadku gdy wynagrodzenie samo w sobie jest wysokie, to to dodatkowe odszkodowanie może te koszty znacznie przekraczać. Przykładowo w sprawie, która stała się przyczyną do wydania wyroku z dnia 23 czerwca 2015 r. to dodatkowe wynagrodzenie wynosiło ponad 15 mln zł. Trudno przyjąć, by ZAIKS takie koszty poniósł .

Z kolei w sprawach, gdzie dochodzone wynagrodzenie jest mniejsze, jego dwukrotność na pewno nie zrekompensuje tych dodatkowych kosztów uprawnionemu.

Ponadto akurat te koszty łatwo udowodnić – opłaty sądowe i koszty zastępstwa są zwracane niezależnie, natomiast inne poniesione koszty (które przecież zazwyczaj są udokumentowane np. fakturami, przelewami), mogą być dochodzone na zasadach ogólnych.

Brak zawinienia

Nie można też zapominać, że przy dwukrotności wynagrodzenia, naruszenie nie musi być zawinione. W takim przypadku, na zasadach ogólnych naruszyciel w ogóle nie ponosiłby odpowiedzialności. Po wyeliminowaniu możliwości dochodzenia trzykrotności wynagrodzenia, taką samą odpowiedzialność ponosić będzie więc sprawca, który celowo prawa naruszył, jak i sprawdza, który uczynił to całkowicie nieświadomie.

Oczywiście można argumentować, że w dzisiejszych czasach świadomość społeczeństwa w zakresie praw autorskich jest coraz większa i trudno sobie nawet wyobrazić sytuację, w której ktoś mógłby nie być świadomy, że bezprawnie korzysta z cudzych praw autorskich (w szczególności mając na względzie zasadę, że nieznajomość prawa szkodzi).

Ale po pierwsze taki argument wskazuje na to, iż wykazanie winy sprawcy wcale nie jest tak skomplikowane jak się wydaje, a poza tym nie jest jasnym dlaczego – gdyby jednak taki przypadek niezawinionego naruszenia wystąpił, osoba taka miała ponosić odpowiedzialność na takich samych zasadach jak ktoś kto działa umyślnie, z premedytacją, przy – co warto pokreślić, braku jakichkolwiek podstaw do miarkowania dochodzonej od niego kwoty (gwoli ścisłości, w grę wchodziłoby ewentualnie podniesienie zarzutu nadużycia prawa, ale korzystanie z art. 5 k.c. wiąże się zawsze z dużą niepewnością, w szczególności przy tak szerokiej obronie uprawnionych z praw autorskich).

Trudności dowodowe

W obu wyrokach pojawił się wątek trudności dochodzenia roszczeń wynikających z naruszenia praw autorskich, zwłaszcza dotyczących utraconych korzyści, bo to głównie w tej postaci „objawia się” szkoda uprawnionych z praw autorskich.

Cóż, akurat utracone korzyści zazwyczaj trudno jest wykazać – bo jak wyliczyć, wykazać coś hipotetycznego?

Mimo tego, tylko w przypadku uprawnionych z praw autorskich ustawodawca zdecydował się na wprowadzenie takich ułatwień.

Dodać należy, iż akurat w takich sprawach utraconą korzyścią byłoby zazwyczaj właśnie wynagrodzenie, które uprawniony by uzyskał, gdyby korzystanie z jego praw było „legalne”, a okoliczność ta i tak musi być udowodniona przy dochodzeniu roszczeń z art. 79 ust. 1 pkt 3 lit. b ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Skoro uprawniony jest w stanie udowodnić taką okoliczność w tej sprawie, to trudno uzasadnić dlaczego miałby jej nie udowodnić w razie dochodzenia odszkodowania na zasadach ogólnych.

Uzasadnienie uprzywilejowania

Jakkolwiek co do zasady wszyscy zgadzają, że twórczość podlegać powinna szerokiej ochronie, to trudno dostrzec wytłumaczenie dla takiego uprzywilejowania podmiotów dochodzących roszczeń z tytułu naruszenia praw autorskich, w szczególności, iż – jak to wskazał sam Trybunał, często zdarza się, że podmiotem dochodzącym roszczeń nie jest sam twórca.

Można by więc zapytać tak po prostu, „nie po prawniczemu”: Czy takie rozwiązanie jest więc sprawiedliwe?

W moim odczuciu nie.

Najwyraźniej jednak to za mało, żeby uznać art. 79 ust. 1 pkt 3 lit. b ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych za niezgodny z Konstytucją. Być może jest to pokłosie zasady: „tu jest sąd a nie sprawiedliwość”.

Wydaje się więc, że odpowiedź na pytanie przewodnie powinna brzmieć: Dwukrotność jest lepsza od trzykrotności, bo trzykrotnością nie jest.

Zmieniona upadłość konsumencka – inaczej ale czy lepiej?

24 marca 2020 r. weszła w życie nowelizacja ustawy Prawo upadłościowe z dnia 28 lutego 2003 r., która wprowadziła fundamentalne zmiany w zakresie upadłości konsumenckiej. Podsumowując zmiany w kilku słowach można stwierdzić, że upadłość konsumencka już nie będzie taka jak kiedyś. Jednocześnie jednak trudno odpowiedzieć na pytanie jak naprawdę, w praktyce będzie ona wyglądać.

UPAŚĆ BĘDZIE ŁATWO…

Po nowelizacji jedyną przesłanką do ogłoszenia upadłości konsumenckiej będzie niewypłacalność.

Oznacza to, iż sąd będzie musiał ogłosić upadłość konsumencką jeżeli konsument utracił zdolność do wykonywania swoich wymagalnych zobowiązań pieniężnych, tj. w szczególności jeżeli opóźnienie w wykonaniu jego zobowiązań pieniężnych przekracza trzy miesiące.

Na etapie postępowania w przedmiocie ogłoszenia upadłości sąd nie będzie więc badał innych kwestii (np. tego jak doszło do powstania stanu niewypłacalności).

… TYLKO CO PO „UPADKU”?

Po ogłoszeniu upadłości otwiera się nam cały wachlarz dalszych scenariuszy, które niestety nie zawsze będą kończyć się dla konsumenta happy end’em.

Co wydaje się najistotniejsze, sąd w szczególności może wydać postanowienie o odmowie ustalenia planu spłaty wierzycieli albo umorzenia zobowiązań upadłego bez ustalenia planu spłaty wierzycieli lub warunkowego umorzenia zobowiązań upadłego bez ustalenia planu spłaty wierzycieli.

Przesłanką wydania takiego rozstrzygnięcia będzie ustalenie, że upadły doprowadził do swojej niewypłacalności lub istotnie zwiększył jej stopień w sposób celowy, w szczególności przez trwonienie części składowych majątku oraz celowe nieregulowanie wymagalnych zobowiązań.

W takim przypadku, jeżeli upadły posiadał majątek, który wszedł w skład masy upadłości, zostanie on zlikwidowany, a uzyskane z niego środki – podzielone między wierzycieli.

W skrócie więc przy takim obrocie sprawy, upadły straci majątek i nie zostanie oddłużony.

Co prawda istnieje furtka pozwalająca na uniknięcie takiego scenariusza (względy słuszności lub względy humanitarne), ale nie wyobrażam sobie, by można zagwarantować konsumentowi, że akurat w jego sytuacji taka szczególna sytuacja występuje.

Jeżeli dojdzie do ustalenia, że  upadły doprowadził do swojej niewypłacalności lub istotnie zwiększył jej stopień umyślnie lub wskutek rażącego niedbalstwa, plan spłaty wierzycieli nie będzie mógł być ustalony na okres krótszy niż trzydzieści sześć miesięcy ani dłuższy niż osiemdziesiąt cztery miesiące.

Może się więc okazać, że trzeba będzie realizować plan spłaty aż przez 7 lat.

Na podstawie dotychczasowych doświadczeń z upadłością konsumencką mogę stwierdzić, że niewiele jest sytuacji jasnych i klarownych, kiedy wiadomo że niewypłacalność absolutnie nie wynika z przyczyn zależnych od konsumenta.

Jak to w życiu bywa, mało jest sytuacji czarno-białych, często prawda leży gdzieś pośrodku, a niewypłacalność często stanowi wynik ciągu niefortunnych zdarzeń i braku wystarczającej roztropności w zajmowaniu się finansami i zaciąganiu nowych zobowiązań.

Konia z rzędem temu, kto dzisiaj będzie w stanie określić, jak takie historie z odcieniami szarości będą oceniane przez sądy, a w zasadzie w pierwszym rzędzie przez syndyków.

SYNDYK JAKO BOHATER PIERWSZOPLANOWY

Nowelizacja uszczęśliwiła syndyków przyznając im w zasadzie pierwszoplanowe role w nowej rzeczywistości upadłości konsumenckiej.

To syndyk będzie bowiem decydował czy złożyć sądowi projekt planu spłaty wierzycieli, wskazując proponowany okres spłaty, czy też może przedstawić sądowi informację, że zachodzą przesłanki do umorzenia zobowiązań upadłego bez ustalenia planu spłaty wierzycieli lub warunkowego umorzenia zobowiązań upadłego bez ustalenia planu spłaty wierzycieli bądź informację, że w danej sprawie zachodzą podstawy do odmowy „oddłużenia” konsumenta.

To od ustaleń poczynionych przez syndyka odnośnie przyczyn niewypłacalności i sytuacji osobistej dłużnika w dużej mierze zależeć będą dalsze losy upadłego.

SKUTKI NOWELIZACJI

Z pewnością nowelizacja spowoduje większą ostrożność w składaniu wniosków o upadłość w sprawach, gdzie istnieć będzie ryzyko stwierdzenia przesłanek do odmowy oddłużenia konsumenta czy ustalenia w planie spłaty wydłużonego okresu spłaty zobowiązań.

Czy postępowania upadłościowe będą prowadzone sprawniej i szybciej? Trudno na ten moment przewidzieć, a dużo zależeć będzie od tego, jak syndycy odnajdą się w nowej rzeczywistości i jak wiele upadłości konsumenckich będzie ogłaszanych na nowych zasadach.

Kredyty frankowe – co z tym przedawnieniem?

Po wyroku TSUE z dnia 3 października br. pojawiły się liczne publikacje związane z dochodzeniem przez „frankowiczów” swoich praw (wyrok komentowaliśmy też na naszym Blogu – wpis WYROK TSUE LEKIEM NA CAŁE „FRANKOWE ZŁO”? ).

Jedną z analizowanych kwestii jest przedawnienie roszczeń związanych z rozliczeniem umów – zarówno ze strony banków, jak i kredytobiorców. To właśnie ewentualne przedawnienie roszczeń podawane jest jako argument przemawiający za szybkim wystąpieniem do sądu.

Jak to więc z tym przedawnieniem jest? Trzeba się śpieszyć czy można spokojnie poczekać z wystąpieniem na drogę sądową aż np. wyklaruje się linia orzecznicza?

PRZEDAWNIENIE

Najogólniej rzecz ujmując przedawnienie ma chronić dłużnika przed „wieczystymi” zobowiązaniami i mobilizować wierzyciela do działania. Upływ okresu przedawnienia może skutkować oddaleniem powództwa, które po tym okresie zostało wniesione do sądu.

Aktualnie ogólne terminy przedawnienia określone w art. 118 Kodeksu cywilnego (tj. znajdujące zastosowanie poza przypadkami, gdy jakiś przepis szczególny wprowadza inny termin) wynoszą sześć lat, a dla roszczeń o świadczenia okresowe (np. o odsetki) oraz roszczeń związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej – trzy lata.

Należy jednak pamiętać, że koniec terminu przedawnienia przypada na ostatni dzień roku kalendarzowego, chyba że termin przedawnienia jest krótszy niż dwa lata. Czyli najprościej rzecz ujmując – przykładowo (o ile nie dojdzie do zmiany przepisów) 6-letni termin przedawnienia upłynie 31 grudnia 2025 r., nawet jeżeli koniec owych 6 lat przypadnie na dzień 1 stycznia 2025 r.

Co istotne, art. 118 k.c. został zmieniony z dniem 09 lipca 2018 r. Poprzednio podstawowy  termin przedawnienia wynosił 10 lat, a nie 6 – jak jest to obecnie. Nie można więc zapominać o przepisach przejściowych, z których wynika m.in. iż do roszczeń konsumentów powstałych i nieprzedawnionych  przed zmianą przepisów, stosuje się przepisy dotychczasowe.

OD KIEDY LICZYĆ?

Zgodnie z art. 120 k.c. bieg przedawnienia rozpoczyna się od dnia, w którym roszczenie stało się wymagalne (tj. w uproszczeniu w przypadku roszczeń o zapłatę – od dnia następującego po dniu gdy upłynął termin płatności). Jeżeli wymagalność roszczenia zależy od podjęcia określonej czynności przez uprawnionego (np. wyznaczenia terminu zapłaty), bieg terminu rozpoczyna się od dnia, w którym roszczenie stałoby się wymagalne, gdyby uprawniony podjął czynność w najwcześniej możliwym terminie.

W zasadzie nie budzi wątpliwości, że w sprawach „frankowych” skutkiem stwierdzenia nieważności umowy czy stwierdzenia bezskuteczności klauzul waloryzacyjnych jest to, że płatności dokonywane przez kredytobiorców mogą być uznane za świadczenia nienależne – w całością bądź w części (skoro nie ma ważnej umowy czy skutecznej klauzuli – nie było podstawy do dokonywania danej płatności).

Niemniej jednak zarówno w przypadku nieważności całej umowy, jak i w razie stwierdzenia bezskuteczności klauzul waloryzacyjnych, mówimy o tzw. skutku deklaratoryjnym orzeczenia. Oznacza to, że sąd jedynie stwierdza, że umowa (klauzula) jest nieważna, ale sama nieważność istniała już od początku, od momentu zawarcia umowy.

Pojawia się więc pytanie – kiedy nastąpił moment, gdy uprawniony mógł podjąć najwcześniej czynność skutkującą wymagalnością roszczenia?

Niestety dotychczasowe linia orzecznicza nie jest korzystna. Wynika z niej, że przedawnienie roszczenia o zwrot bezpodstawnego wzbogacenia (nienależnego świadczenia), rozpoczyna bieg od dnia, w którym korzyść (świadczenie) powinna być zwrócona, gdyby wierzyciel wezwał dłużnika do wykonania zobowiązania w najwcześniejszym możliwym terminie, a więc w taki czas od bezpodstawnego uzyskania korzyści, jaki jest potrzebny do jej zwrotu bez zbędnej zwłoki. Zarazem przyjmuje się, że dla rozpoczęcia biegu przedawnienia nie ma znaczenia, kiedy świadczący dowiedział się o tym, że świadczenie było nienależne, ani kiedy rzeczywiście wezwał dłużnika do jego zwrotu.

W kontekście spraw „frankowych” oznaczałoby to, iż termin przedawnienia np. roszczenia o zwrot kwot nadpłaconych, rozpoczął bieg z upływem 14 dni (zwykle wyznaczany termin zapłaty) od uiszczenia danej raty.

Oczywiście jest to miecz obosieczny – tak samo bowiem należy interpretować początek biegu terminu przedawnienia roszczeń banku.

JAK SIĘ BRONIĆ?

W analizowanym przez nas dotychczasowym orzecznictwie dotyczącym spraw kredytów „frankowych” żaden z sądów nie musiał się jeszcze zmierzyć z zarzutem przedawnienia.

Jest to jednak specyficzna sytuacja, bo na początku „ery kredytów frankowych” żadnemu z kredytobiorców pewnie do głowy by nie przyszło, że w przyszłości stwierdzona zostanie nieważność umowy czy bezskuteczność klauzul waloryzacyjnych. Trudno więc twierdzić, że obiektywnie oceniając już wtedy kredytobiorcy mogli żądać zwrotu wpłaconych rat.

Ponadto kłóciłoby się to z tendencją do ochrony „frankowiczów” jako kredytobiorców, jak i łagodziłoby niekorzystne dla banków skutki stosowania klauzul niedozwolonych.

Dlatego w mojej ocenie, w razie podniesienia przez bank zarzutu przedawnienia, jak najbardziej uzasadnionym będzie zwalczanie takiego zarzutu poprzez odwołanie się do instytucji nadużycia prawa (art. 5 k.c.).

Banki z kolei są w tej korzystnej sytuacji, iż ustawodawca nowelą z 2008 roku dał im wprost oręż do walki z zarzutem przedawnienia – a mianowicie art. 117(1) k.c., który mówi, że w wyjątkowych przypadkach sąd może, po rozważeniu interesów stron, nie uwzględnić upływu terminu przedawnienia roszczenia przysługującego przeciwko konsumentowi, jeżeli wymagają tego względy słuszności.

TO CO Z TYM PRZEDAWNIENIEM?

Na tytułowe pytanie niestety nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Bo – tak jak to często w prawie bywa – wszystko zależy… Zależy od okoliczności konkretnej sprawy, od tego czy sędzia rozstrzygający sprawę będzie rozumiał art. 120 k.c. tak jak to wynika z dominującej linii orzeczniczej i czy przyjmie, że w sprawach „frankowych” uzasadnionym jest stosowanie wskazanych wyżej art. 5 k.c. i art. 117(1) k.c.

Na pewno podjęcie w miarę szybko kroków skutkujących przerwaniem biegu przedawnienia (np. złożenie pozwu, wniosku o zawezwanie do próby ugodowej) zmniejsza ryzyko, że zwiększy się część roszczenia, która ulegnie ewentualnemu przedawnieniu.

Arbitraż w sporze o domenę – hot or not?

Ostatnio miałam okazję z sukcesem reprezentować Klienta w arbitrażu przed Sądem Polubownym ds. Domen Internetowych przy Polskiej Izbie Informatyki i Telekomunikacji.

Jako że była to moja pierwsza styczność z arbitrażem przed tym Sądem, długo zastanawiałam się czy doradzić Klientowi dochodzenie roszczeń w postępowaniu arbitrażowym, czy też „pójść” w dobrze mi znane, tradycyjne postępowanie przed sądem powszechnym, bo jak to mówią „lepsze znane piekło niż nieznane niebo”.

Finalnie wybraliśmy jednak postępowanie przed Sądem Polubownym ds. Domen Internetowych i z perspektywy czasu oceniam, że była to dobra decyzja.

DOMENA INTERNETOWA

Nikogo w dzisiejszych czasach nie trzeba przekonywać, że Internet to podstawowe narzędzie marketingowe biznesu, a dobra, chwytliwa domena może przesądzić o powodzeniu danego przedsięwzięcia.

Stąd nierzadkimi są sytuacje, gdy ktoś – budując swój biznes, świadomie czy nieświadomie, rejestruje domenę, która narusza prawa innych osób, takie w szczególności jak prawo do znaku towarowego czy prawo do firmy.

Naturalnym jest, że osoby, których prawa zostały naruszone, bronią się przed takim działaniem, bo może mieć ono dla nich nie tylko realny wymiar majątkowy, ale też wizerunkowy, czy nawet doprowadzić do wygaśnięcia przysługującego im prawa (tzw. degeneracji znaku towarowego).

SĄD POLUBOWNY

Sąd Polubowny ds. Domen Internetowych działa przy Polskiej Izbie Informatyki i Telekomunikacji i jest wyspecjalizowanym sądem zajmującym się rozstrzyganiem sporów o naruszenie praw w wyniku zawarcia umowy o utrzymywanie nazwy domeny internetowej w domenie „pl”.

Sąd ten może przeprowadzić w danej sprawie postępowanie arbitrażowe lub mediację – w zależności od wniosku osoby dochodzącej zaniechania naruszeń jej praw.

SZYBKOŚĆ

Gdy mówi się o zaletach arbitrażu, zawsze na pierwszym miejscu podkreśla się szybkość uzyskania rozstrzygnięcia.

Jak się jednak przekonałam na własnej skórze, w praktyce nie zawsze czas trwania postępowania arbitrażowego odpowiada oczekiwaniom.

W przypadku arbitrażu przez Sądem Polubownym ds. Domen Internetowych pierwszym krokiem jest złożenie wniosku przeprocesowego, po którym następuje wymiana korespondencji związanej z podpisaniem klauzul arbitrażowych, doręczeniem pozwu, wyborem arbitra.

W przypadku, gdy naruszyciel chce działać na „przedłużenie postępowania”, faza ta może trwać długo. Wynika to przede wszystkim z przyjętego trybu doręczeń – korespondencja najpierw doręczana jest pocztą, a gdy pojawi się podwójne awizo – dodatkowo kurierem.

Ponadto mam wrażenie, że Sąd Polubowny dość ulgowo traktuje strony w razie popełnienia przez nie błędów i jest bardziej niż sąd powszechny skłonny do przywracania terminów na dokonanie czynności.

W przypadku prowadzonej przeze mnie sprawy, od złożenia wniosku przedprocesowego do przekazania sprawy do arbitra upłynęło aż 7 miesięcy.

Trzeba jednak przyznać, że od momentu wyboru arbitra, sprawa nabrała rozpędu i wyrok zapadł w terminie miesiąca od przekazania mu akt sprawy, co jest w zasadzie nie do pomyślenia w przypadku sądu powszechnego.

JEDNOINSTANCYJNOŚĆ

Postępowanie arbitrażowe przed Sądem Polubownym ds. Domen Internetowych jest jednoinstancyjne – od wyroku nie przysługuje żaden środek zaskarżenia.

Takie uregulowanie jest oczywiście korzystne pod kątem szybkości postępowania, ale jednocześnie pojawia się poczucie niepokoju – a co jeżeli arbiter popełni błąd?

Oczywiście arbitrzy Sądu Polubownego ds. Domen Internetowych są najlepszymi specjalistami w swojej dziedzinie. Są jednak tylko ludźmi, a więc nie można wykluczyć pomyłki.

W razie kwalifikowanych naruszeń wskazanych w przepisach Kodeksu postępowania cywilnego w grę wchodzi złożenie skargi o uchylenie wyroku.

W przypadku jednak np. błędnej wykładni prawa czy nieprawidłowego ustalenia stanu faktycznego, pozostaje jedynie pogodzić się z wyrokiem. Nie ma buforu bezpieczeństwa w postaci ponownej oceny sprawy przez II instancję.

SKUTEK WYROKU

Zgodnie z Regulaminem nazw domeny .pl, prawomocne orzeczenie sądu polubownego lub sądu powszechnego, stwierdzające naruszenie przez Abonenta praw osoby trzeciej stanowi podstawę do rozwiązania przez NASK Umowy z tym Abonentem bez zachowania terminów wypowiedzenia.

Niestety jak się okazało, w praktyce nie wystarczy prawomocny wyrok Sądu Polubownego. NASK wymaga jeszcze uznania wyroku przez sąd powszechny, co przedłuża nam cały proces o co najmniej 2 miesiące (zakładając, że druga strona nie będzie prowadzić obstrukcji postępowania).

HOT OR NOT?

Po pierwszych doświadczeniach z arbitrażem przed Sądem Polubownym ds. Domen Internetowych, na pytanie czy polecam taki tryb dochodzenia roszczeń, odpowiem raczej twierdząco. Aczkolwiek – jak to prawnik, gwoli ścisłości dodam, że oczywiście wszystko zależy od charakteru danej sprawy i że nie jest to jednak postępowanie pozbawione wad.

Wyrok TSUE lekiem na całe „frankowe zło”?

3 października 2019 r. TSUE wydał wyczekiwany w napięciu wyrok w sprawie dotyczącej kredytu hipotecznego we frankach.

Po pierwszych hurraoptymistycznych komentarzach, stopniowo zaczęły pojawiać się również głosy tonujące nieco entuzjazm frankowiczów.

Naszym zdaniem na pytanie czy wyrok ten rzeczywiście stanowi panaceum na wszystkie problemy związane z kredytami we frankach, należy odpowiedzieć: „Niestety nie.

Co prawda wyrok rozwiewa kilka wątpliwości dotyczących tzw. kredytów indeksowanych, w szczególności potwierdza brak możliwości utrzymania w mocy klauzul abuzywnych jeżeli konsument nie wyraża na to zgody.

Bez odpowiedzi pozostaje jednak kilka kluczowych pytań, które mogą przesądzić o losie spraw wniesionych do sądu, a przede wszystkim:

  • czy umowa o kredyt frankowy może dalej obowiązywać bez postanowień dotyczących indeksacji? – Trybunał wskazał jedynie, że w świetle przepisów unijnych możliwe jest unieważnienie przez Sąd całej umowy, o ile z prawa krajowego wynika, że umowa nie może obowiązywać bez takich postanowień;
  • czy i jakie przepisy polskiego prawa mogą zastąpić klauzule abuzywne w przypadku kredytów zawartych przed 24 stycznia 2009 r., kiedy to weszła w życie nowelizacja art. 358 § 2 k.c. wprowadzająca zasady ustalania wartości waluty obcej?

Jak pokazało dotychczasowe orzecznictwo – zdania sądów są w powyższych kwestiach podzielone.

Dodatkowo warto przypomnieć, że:

  • wyrok dotyczył wyłącznie tzw. kredytów indeksowanych (a więc Trybunał nie analizował zagadnienia kredytów denominowanych),
  • wyrok wiąże sąd jedynie w sprawie, w której zadano pytanie prejudycjalne, a w pozostałych sprawach może on być jedynie wskazówką odnośnie interpretacji przepisów.

Należy pamiętać, że nie każda umowa kredytu jest taka sama, a okoliczności jej zawarcia mogą się różnić. Nie ma też jednej z góry narzuconej interpretacji przepisów znajdujących zastosowanie w sprawach kredytów frankowych, a więc sądy w poszczególnych postępowaniach mogą mieć różne wizje rozwiązania pojawiających się kwestii.

Jedno wydaje się pewne – mając na względzie szum medialny, który towarzyszył wyrokowi, można się spodziewać, że do szerokiego grona frankowiczów dotrze informacja o tym, że jest o co walczyć i – co ważne, istnieje szansa, by z tej walki wyjść zwycięsko.

Pozostaje tylko mieć nadzieję, że trend ten przyczyni się do ujednolicenia orzecznictwa w sprawach „frankowych”, co realnie mogłoby stać się lekiem na całe „frankowe zło”, bo na interwencję ustawodawcy raczej nie należy liczyć.